piątek, 31 maja 2013

Podsumowanie maja

8 komentarzy:
Witam wszystkich :)
Ostatnie godziny maja już mijają, a ja zapraszam Was na podsumowanie tego miesiąca. Mogę zaliczyć go do tych dobrych, ponieważ spotkało mnie kilka miłych rzeczy ;)
Lista przeczytanych książek:
  1. "Klątwa tygrysa" Colleen Houck (360 stron)
  2. "Ostatnia piosenka" Nicholas Sparks (448 stron)
  3. "Single" Meredith Goldstein (238 stron)
  4. "Unika. Ostatnie wrota" E.J. Allibis (400 stron)
  5. "Droga do Różan" Bogna Ziembicka (416 stron)
  6. "Klątwa tygrysa. Wyzwanie" Colleen Houck (416 stron)
Wyzwanie jeszcze czytam, ale dzisiaj pewnie skończę, a nawet jeżeli nie, to liczy się jeszcze na maj, gdyż większą część czytałam w maju ;) 6 książek to dobry, lecz niezbyt zadowalający wynik. Liczyłam na co najmniej 7. Natomiast ogromnym plusem jest to, że napisałam recenzje prawie wszystkich tych książek. O Unice można już przeczytać na portalu Zaczytajsie.pl, a Droga do Różan pojawi się na dniach, recenzja już gotowa.
Liczba stron: 2278
Liczba stron na dzień: ok. 73
Liczba opublikowanych recenzji książek: 10
Liczba opublikowanych recenzji filmów: 1
Liczba wszystkich wpisów na bloga: 14
Najlepsza książka to zdecydowanie Ostatnia piosenka, natomiast najgorsza to Ostatnie wrota.
W tym miesiącu namiętnie oglądałam seriale, szczególnie Słodkie kłamstewka i kończyłam Tajemny Krąg. Być może niedługo napiszę Wam o nich coś więcej ^^
Maj był dla mnie obfity w egzemplarze do recenzji. Nazbierało się ich aż 8, a oczekuję jeszcze jednego. Bardzo się cieszę, że wydawnictwa obdarzyły mnie takim zaufaniem i dziękuję za to, ale w czerwcu postaram się je ograniczyć. Zamierzam przeczytać kilka książek z własnej półki i nie martwić się o to, że tak długo nie ma recenzji ;)
Mam nadzieję, że czerwiec będzie jeszcze lepszy ^^
Pozdrawiam!

czwartek, 30 maja 2013

"Ja, anielica" Katarzyna Berenika Miszczuk

8 komentarzy:

Autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
Tytuł: Ja, anielica
Wydawnictwo: WAB
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2011
Liczba stron: 381

Wiktoria nie może zbyt długo nacieszyć się normalnym życiem. Do szczęśliwego i normalnego życia, które ułożyła przez parę miesięcy, wtargnął nieznajomy, który wręcza jej jabłko. Ale nie byle jakie – jabłko z Drzewa Poznania Dobra i Zła, dzięki któremu wraca jej pamięć z życia diablicy. Jej ukochany Piotruś także wszystko sobie przypomina, z czego wynika sporo konfliktów. Okazuje się, że podstępne diabły znów potrzebują jej do realizacji swojego planu przejęcia władzy nad światem. Czego tym razem od niej oczekują? Czy Beleth w końcu zdobędzie serce Wiki, w której, jak twierdzi, jest bezgranicznie zakochany? Do czego tym razem doprowadzą ich szalone pomysły?
Jakiś czas temu miałam okazję przeczytać pierwszą część trylogii, „Ja diablica”, która bardzo mile mnie zaskoczyła, a nawet zachwyciła. Była to pełna humoru, akcji i zaskoczeń książka. Nie mogłam się doczekać, kiedy sięgnę po drugi tom. W końcu nadeszła długo wyczekiwana chwila. Zasiadłam z powieścią w rękach i zaczęłam czytać. I co z tego wyszło?
Pierwsze, co mnie w książce poraziło to schematyczność. Zauważyłam, że obie części powstały na tym samym schemacie, mają podobną budowę. Zaczyna się od wizyty w urzędzie. Później poznawanie miejsca, gdzie ludzie mogą trafić po śmierci. Dążenie do celu, który bohaterka sama sobie wytycza, chce coś odkryć nie mówiąc nikomu o swoich planach. W połowie książki to coś odkrywa i to prowadzi do nieoczekiwanego zwrotu akcji, kiedy czeka prawdziwe niebezpieczeństwo i musi ocalić świat przed zagładą. A koniec odbywa się w sądzie, także w zaświatach. Byłam tym trochę zawiedziona, nie tego się spodziewałam po pani Miszczuk.
Tym razem nasi bohaterowie przenoszą się do Nieba, które okazuje się nawet ciekawszym miejscem od Piekła. Bardzo spodobał mi się ten pomysł, autorka świetnie opisała Arkadię i wymyśliła mnóstwo ciekawych miejsc. Do tego w Niebie poznajemy nowych bohaterów, jak rodzice Wiki, a także anioły, które, jak się okazuje, nie zawsze są takie dobroduszne i pomocne.
W powieści nie brakuje zabawnych momentów, jakie pokochałam w pierwszej części. Jadąc w autobusie nieraz wybuchałam śmiechem, a wszyscy ludzie patrzyli się na mnie, jakbym była niespełna rozumu. „Ja, anielica” przyniosła mi wiele wrażeń i emocji.
Choć sam początek był nieco nudnawy, dalej akcja coraz bardziej się rozkręcała i coraz lepiej się czytało. Czasem bywały momenty, kiedy chciałam odłożyć książkę, jednak nie poddawałam się i wyczekiwałam ciekawszych wydarzeń.
Kolejnym minusem jest to, że niektórzy bohaterowie, których w poprzedniej części polubiłam, stali się nieco irytujący. O Piotrku już nie wspomnę, bo on od pierwszej części nie wywoływał u mnie pozytywnych emocji, ale w niektórych sytuacjach Beleth także zaczynał mnie denerwować, a pierwszym tomie bardzo go lubiłam. Irytowała mnie także czasem postawa Wiktorii. Na przykład to niezdecydowanie w uczuciach. Mówi jedno, a robi zupełnie co innego. Na szczęście to nie przeszkadzało aż tak bardzo.
„Ja, anielica” to dobra książka, lecz uważam, że jej poprzedniczka była lepsza. Mam nadzieję, że na ostatnim tomie się nie zawiodę. Zawsze będę mile wspominać wiele zabawnych sytuacji, jakich na szczęście nie zabrakło. Niebo zostało interesująco opisane, Katarzyna Berenika Miszczuk pokazuje czytelnikowi dużo ciekawych miejsc, w których na przykład kontroluje się życie na Ziemi. Jest to godna polecenia pozycja, szczególnie dla fanów fantastyki.
Moja ocena: 7/10

środa, 29 maja 2013

"Single" Meredith Goldstein

3 komentarze:

Autor: Meredith Goldstein
Tytuł: Single
Tytuł oryginału: The Singles
Wydawnictwo: M
Miejsce i rok wydania: Kraków 2012
Liczba stron: 238

Pięciu singli spotyka się ze sobą na weselu dawnej przyjaciółki, Bee. Znalazła w końcu kogoś, z kim chce spędzić resztę życia. Niestety, nie może tak do końca cieszyć się tym pięknym dniem. Ma na głowie swoich singli, jednych zna, innych nie, jednak nie wie czego może się po każdym z nich spodziewać. Hannah stresuje się spotkaniem na weselu ze swoim byłym, który ma przyjść z nową dziewczyną. Jedna z koleżanek, pierwsza druhna, daje jej tabletki mające pomóc się zrelaksować… Vicky przywozi na przyjęcie lampę przeciwdepresyjną, ukrywa ją w futerale po gitarze i udaje przed wszystkimi, że gra w wolnym czasie. Oprócz tego namiętnie czyta erotyki, jedną powieść nawet przywozi ze sobą. Rob pomimo zapewnień, że przybędzie na wesele, zostaje w domu. Opiekuje się swoim psem chorym na epilepsję. Phil jest singlem, którego nikt nie zna. Na przyjęcie miała przyjechać jego matka, jednak rozchorowała się w ostatnim momencie i wysłała syna, który zrobi dla niej wszystko. I ostatni, Joe, to wujek panny młodej. Przed imprezą rozpoznaje wśród gości znajomą kobietę… Co się wydarzy na weselu? Jakie przyniesie to skutki? Czy single w końcu będą mogły powrócić do normalnego życia?
Meredith Goldstein urodziła się w New Jersey, a obecnie mieszka w stanie Massachusetts. Prowadzi kącik porad i dział rozrywkowy w „Boston Globe”.  Na trzydzieste urodziny kupiła sobie w prezencie maszynę do robienia waty cukrowej.
Autorka miała ciekawy pomysł na powieść. Cała akcja toczy się przed i na weselu. W ciągu tego czasu wiele się dzieje, aż ciężko uwierzyć, że trwa to nieco ponad jeden dzień. Każdy z bohaterów robi coś niespodziewanego, co zmienia jego życie. Jednak jeszcze nie dowiadujemy się, czy na lepsze, czy na gorsze.
Bohaterowie zostali świetnie wykreowani. Każdy z nich jest całkowicie inny, mamy tu dużą różnorodność charakterów. Niestety, niektórych mężczyzn wciąż mylę i zapominam, który jest którym, lecz co do kobiecych postaci – wszystkie zapadły mi w pamięci. Szczególnie Hannah, którą można określić mianem głównej bohaterki. Polubiłam ją i wyczekiwałam rozdziałów mówiących o niej. Ciekawe było to, że każdą osobę, jaką spotykała, próbowała obsadzić w wymyślonym filmie, starannie dobierała idealnego aktora, który posiadałby konieczne cechy do wcielenia się w daną postać. Moją sympatię zdobyła także panna młoda, czyli Bee, a raczej Beth Eleonor Evans, prawniczka. Choć w końcu nadszedł jej wielki dzień, zawsze znajdowała czas dla przyjaciół, martwiła się o nich i była gotowa wybiec z przyjęcia, aby komuś pomóc. To wspaniała postawa godna pochwały.
Pani Goldstein posługuje się prostym, acz ciekawym językiem. W książce nie ma nadmiernej ilości nużących opisów, dzięki czemu czytanie idzie sprawnie i bez żadnych trudności. Szkoda tylko, że zostawiła takie zakończenie, trzeba sobie samemu dopowiedzieć dalszą historię singli. Wolałabym jednak wiedzieć, czy końcu zaznają szczęścia i czy odnajdą swoją miłość.
„Single” to przyjemna w czytaniu powieść, można się przy niej zrelaksować i spędzić miły wieczór. Nie brakuje w niej humoru ani zabawnych sytuacji. Mimo wszystko jest to lektura na jeden dzień, kilka godzin, a później szybko można o niej zapomnieć. Nie jest to jakaś nadzwyczajna powieść, tylko miłe czytadło. Polecam.
Moja ocena: 6/10

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu M

sobota, 25 maja 2013

"Miasto Zagubionych Dusz" Cassandra Clare

9 komentarzy:

Autor: Cassandra Clare
Tytuł: Miasto Zagubionych Dusz
Tytuł oryginału: City of Lost Souls. The Mortal Instruments – Book Five
Wydawnictwo: MAG
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2012
Liczba stron: 550

Jace zniknął. Tak po prostu. Clary ostatni raz widziała go w ogrodzie na dachu budynku, na którym stoczyli walkę z Wielkim Demonem. Powiedziała do niego: „Wrócę. Za pięć minut”. Ale kiedy członkowie Clave weszli na dach, nie znaleźli tam nikogo, tylko kałużę krwi. Wszyscy wierzą, że Jace jeszcze gdzieś tam jest. Clary i jej przyjaciele nie zamierzają się poddawać i w końcu poznają szokującą prawdę. Niemal niemożliwością jest uratowanie przyjaciela, ale Clary, Simon, Isabelle, Alec i Magnus postanawiają zaryzykować własne życie i wziąć udział w samobójczej misji. Czy uratują Jace’a, tego prawdziwego Jace’a? Co są w stanie zrobić dla przyjaźni i miłości? Jak potoczy się cała historia?
„„Nie” to magiczne słowo. Oto jak działa. Ty mówisz: „Simonie, mam szalony samobójczy plan. Chciałbyś mi pomóc w jego przeprowadzeniu?”. A ja na to: „Nie”.”
„Miasto Upadłych Aniołów” nie zachwyciło mnie. Znalazłam w nim parę błędów, jakich wcześniej nie widziałam w powieściach pani Clare, bardzo się zawiodłam. Po tej autorce mogłam spodziewać się czegoś więcej. Jednak „Miasto Zagubionych Dusz” zachwyciło mnie tak samo, jak trylogia „Dary anioła”! Naprawdę, jestem pod wrażeniem i już zdążyłam wybaczyć Cassandrze Clare tamten tom – bez niego nie byłoby i tego. A wtedy załamałabym się psychicznie bez kolejnej dawki przygód Clary i Jace’a.
„Książka, która nie została jeszcze przeczytana zawsze jest bardziej intrygująca od tej, która została wyuczona na pamięć.”
Akcja zaczyna się już od pierwszych kartek, co cechuje autorkę. Od samego początku dostarcza czytelnikowi niesamowitych wrażeń, tak żeby nie umiał odstawić książki na półkę. Tego w „Mieście Upadłych Aniołów” mi zabrakło i to jak! Wcale nie miałam ochoty na czytanie, a tu – wręcz przeciwnie! Nie mogłam się oderwać, przy otwieraniu książki automatycznie zostałam wciągana w wir wydarzeń. Niesamowite uczucie. Niewielu autorów potrafi tak zafascynować mnie powieścią. Cieszę się, że „Dary Anioła” takie są.
Jace, choć nie był sobą, to bardziej przypominał dawnego siebie. Wiadomo, co spowodowało jego zachowanie i nie irytował mnie tak bardzo, jak słaby Jace, jakim był w poprzedniej części. Jeden rozdział w książce poświęcony jemu i Clary szczególnie przypadł mi do gustu, a nazywał się on „Pożegnanie” (ci, co czytali mogą się domyślać dlaczego). To jeszcze bardziej zmotywowało mnie do dalszego czytania i wtedy już byłam pewna, że „Miasto Zagubionych Dusz” pokocham podobnie jak niezapomnianą trylogię. Może z innych powodów, gdyż te tomy się różnią, ale wszystkie mnie oczarowały. Wszyscy bohaterowie stają się silniejsi, ale odkrywamy ich nowe słabe punkty, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Szczególnie chodzi o Izzy, która wydawała się taka odważna, nieustraszona i nic nie mogło usunąć jej gruntu spod nóg, a jednak okazała się być w środku delikatna i krucha.
„Żaden człowiek nie wybiera zła, ponieważ jest zły. On jedynie mylnie bierze je za szczęście, gdy szuka dobra.”
Tak jak w czwartym tomie wątki postaci drugoplanowych są bardziej rozwijane, choć teraz nie razi to aż tak w oczy. Wtedy wydawało się to wręcz nudne, a teraz każdy z bohaterów miał ważne zadanie, które intryguje czytelnika. Choć czasem lekko, niemal niezauważalnie powiało nudą, jak w przypadku Mai oraz Jordana, to mogę przymrużyć na to oko. Jestem w stanie przyjąć WSZYSTKO, byle by tylko okazało się wspaniałą lekturą, jak w przypadku „Miasta Kości” i innych…
„Kocham cię, jak się kocha jakieś rzeczy mroczne.”
Cassandra Clare wciąż pokazuje, że ma głowę pełną pomysłów. Wykorzystuje je najlepiej jak potrafi i wychodzi jej niesamowicie! Jestem pod wrażeniem, z każdym tomem zaskakuje czymś nowym. Pani Clare ma ogromny talent i potencjał, niech stworzy nam jeszcze więcej takich serii. Większość pisarzy powinna zazdrościć jej lekkiego pióra i niezwykłej umiejętności opisywania miejsc.
„Miasto Zagubionych Dusz” jest inne niż wszystkie pozostałe części. Lepsze od czwartej i tak samo dobre jak pierwsze trzy. Nie wiem, co wyróżnia tę część na tle innych, ale tak czuję. Wyrwała mnie z okropnego stanu melancholii i ponownie zasiała w mojej głowie pozytywne myśli o „Darach Anioła”. Bohaterowie zdecydowanie się zmienili i przeżyli jeszcze więcej trudności niż wcześniej.
„Często jest tak, że to co cenne i stracone, po odnalezieniu jest inne, niż gdy je zostawiłaś.”
„Dary Anioła” to wspaniały fantastyczny cykl młodzieżowy z jednym małym potknięciem, którego nieuważny lub mniej wymagający czytelnik może nie zauważyć. Mmm… Ten tom szczególnie mnie zachwycił po wcześniejszym rozczarowaniu i potrafiłam lepiej go docenić. Ha! I miał najładniejszą okładkę ze wszystkich. Choć uważam, że są brzydkie, to tę mogę jeszcze znieść. Ten, kto jeszcze nie zapoznał się z „Miastem Kości” niech szybciutko sięgnie po tę powieść. Pozostawi niezapomniane wrażenia.
Moja ocena: 10/10
„Basia coquum - rzekł Simon. - Czy jak tam brzmi to ich motto.
-Descensus averno facilis Est, ,,Łatwe jest zejście do piekła" - poprawił go Alec .- Ty powiedziałeś: ,,Pocałuj kucharza".
-Cholera - mruknął Simon. - Wiedziałem, że Jace robi mi dowcip.”
WYZWANIE: CZYTAM FANTASTYKĘ

piątek, 24 maja 2013

"Ostatnia piosenka" Nicholas Sparks

16 komentarzy:

Autor: Nicholas Sparks
Tytuł: Ostatnia piosenka
Tytuł oryginału: The Last Song
Wydawnictwo: Albatros
Miejsce i rok wydania: Opole 2010
Liczba stron: 448

Ronnie Miller ma spędzić całe wakacje z ojcem, z którym przez ostatnie lata nie utrzymywała kontaktu. Była na niego wściekła za to, że zostawił ich rodzinę, aby jeździć po świecie na koncerty fortepianowe. Muzyka to jego pasja i zaraził nią córkę, która jednak po jego odejściu rzuca grę na fortepianie. Przez całą drogę do małego miasteczka, w którym mieszka ojciec, Ronnie stara się odwieść mamę od tego pomysłu, jednak ona nie chce o tym słyszeć. Zostaje uwięziona z młodszym bratem w miejscu, w którym nie potrafi się odnaleźć. Jednak Bóg ma dla niej inne plany, które zmienią te wakacje w dwa miesiące, które zapamięta do końca życia… Czy zbuntowana nastolatka pogodzi się z ojcem? Może spotka w końcu swoją miłość?
Kilka miesięcy temu po raz pierwszy czytałam powieść autorstwa Nicholasa Sparksa, „Dla ciebie wszystko”. Książka ta mnie urzekła, była niesamowita i miała w sobie to „coś”. Pierwszy raz czytałam taki romans, w który autor włożył tyle serca. Wiedziałam, że będę musiała zapoznać się z innymi jego książkami. Jedną z tych, które najbardziej mnie interesowały, była „Ostatnia piosenka”, powieść bardziej skierowana do młodzieży, ale nie tylko.
Aby móc dobrze wyrazić swoją opinię, muszę się coś napisać – od jakiegoś czasu czytanie zaczynało mnie coraz bardziej męczyć. Czasem musiałam się zmuszać do lektury nawet najciekawszej książki. Raz to mijało, a raz powracało. Wcześniej tak nie miałam i nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Jednak przy „Ostatniej piosence” coś się zmieniło. Nie mogłam się oderwać od tej lektury, zaniedbywałam obowiązki, cały czas chciałam czytać i nie musiałam się do niczego zmuszać. Nawet jak bolały mnie oczy i byłam bardzo zmęczona, nie umiałam odłożyć powieści.
Fabuła może się wydawać niezbyt oryginalna, przecież jest mnóstwo podobnych powieści i prawdopodobnie większość z nich jest nudnawa, a nawet irytująca przez swoją schematyczność. Trzeba bowiem odpowiednio przedstawić bohaterów, wprowadzić interesujące wątki poboczne, umiejętnie przekazywać swoje myśli, a przede wszystkim stworzyć realne uczucia, które kierują postaciami. A panu Nicholasowi Sparksowi to wszystko idealnie się udało. Już teraz mogę stwierdzić, że jak na razie jest on moim mistrzem w kategorii romansów. Książka w żadnym momencie nie wydawała się przerysowana czy sztuczna, nie czułam, jakbym czytała w kółko to samo.
Nicholas Sparks ma niesamowity styl pisania, nie wiem, czy już o tym wspominałam. Cały czas oczarowuje mnie swoimi opisami, refleksjami bohaterów. Przekazuje malutkie szczegóły, których w innym wypadku byśmy nie zauważyli, lecz nigdy tym nie zanudza. Bardzo chciałabym sama tak pisać, ale wiem, że nigdy mu nie dorównam. Autor potrafi realistycznie i wzruszająco opisać uczucie, które łączy bohaterów. Możliwe, że to dlatego, iż sam przeżył i wciąż przeżywa taką wspaniałą miłość. W podziękowaniach pięknie i szczerze wyraża się o swojej żonie.
Ronnie, zbuntowana nastolatka, jest z pewnością wartą uwagi postacią. Choć na początku zachowuje się bardzo niedojrzale i okropnie traktuje swojego ojca, sprawia mu wiele przykrości, to podczas tych wakacji bardzo się zmienia. Jej późniejsze zachowanie jest godne wielkiego podziwu. Bardzo ją polubiłam i szybko stała się jedną z moich ulubionych bohaterek książkowych.
„Ostatnia piosenka” wzbudziła we mnie mnóstwo emocji. Bardzo mnie wzruszyła i po raz pierwszy płakałam podczas czytania prawdziwymi łzami. To niesamowite uczucie. Nie dałam rady pohamować płaczu i musiałam przerywać lekturę, ponieważ litery rozmazywały mi się przed oczami. Nigdy wcześniej żadna książka tak bardzo mnie nie wzruszyła. Tutaj wszystko było tak realne, wczułam się w postać Ronnie i wyobrażałam sobie, co w danym momencie czuła. Nawet teraz, kiedy czytam swoje ulubione fragmenty, łzy stają mi przed oczami i robi mi się ciężko na sercu.
Powieść jest po prostu niesamowita i wzruszająca. Nie da się jej inaczej określić. Nicholas Sparks już na dobre mnie w sobie rozkochał i nie mogę się doczekać, kiedy przeczytać jego kolejną książkę. I muszę koniecznie zakupić własny egzemplarz „Ostatniej piosenki”, muszę móc w każdej chwili powracać do różnych fragmentów. Sądzę, że powinna być to lektura obowiązkowa dla większej części nastolatków. Niektórzy powinni zobaczyć, jak ważni są rodzice w naszym życiu i że trzeba ich szanować.
Moja ocena: 10/10

Zapowiedzi - "Wizje" Daniela Sacerdoti

5 komentarzy:
WIZJE BĘDĄ CIĘ NĘKAĆ, DOPÓKI NIE PRZECZYTASZ "WIZJI" DANIELI SACERDOTI!

Autor: Daniela Sacerdoti
Tytuł: Wizje
Siedemnastoletnia Sara Midnight nigdy nie miała normalnego życia. Z pozoru to zwyczajna nastolatka, która w głębi serca skrywa niebywały sekret. Jej rodzice byli łowcami demonów i należeli do klanu Tajnych Rodzin, który poprzysiągł chronić świat. Po niewyjaśnionej śmierci rodziców życie Sary legło w gruzach. Pomimo trudności dziewczyna musi wziąć się w garść i, choć brakuje jej przygotowania, zacząć walczyć.
Trafia do świata pełnego niebezpieczeństw. Widzi rzeczy, których istnienia nigdy by nie podejrzewała. W dodatku nie wiadomo skąd, pojawia się jej dawno niewidziany kuzyn. Przychodzi do niej w chwili, gdy jest najbardziej potrzebny, i oświadcza, że chce jej pomóc. Tymczasem Sara nie wie już, komu ufać. Nie wie też, czy pożyje wystarczająco długo, aby misję rodziców doprowadzić do końca.
Poznaj świat, w którym czyhają demony, gdzie śmierć nie przebiera w środkach…

Daniela Sacerordoti jest matką i pisarką. Urodziła się w Neapolu, a wychowała w małej wiosce we włoskich Alpach. Mieszka z mężem i synami nieopodal Glasgow. Nazywa siebie złodziejką czasu, ponieważ aby pisać, kradnie czas, gdy już wszyscy pójdą spać lub zanim się obudzą. Jest nauczycielką w szkole podstawowej, ale zdecydowała się zostać w domu z dziećmi. Uwielbia spędzać czas z synami, maluje z nimi, a poza tym czyta, co jej wpadnie w ręce i uwielbia pogawędki z przyjaciółkami. Ale lubi  także w samotności popuszczać wodzy fantazji i wymyślać różne historie.

Książka zapowiada się świetnie i mam nadzieję, że okaże się bardzo dobra :) Lubię takie powieści, w których na bohaterów niebezpieczeństwo czyha na każdym progu. Już sam tytuł mnie intryguje, szkoda tylko, że w opisie nie ma żadnego nawiązania do wizji. A okładka jest wspaniała!
A Was ciekawi ta książka?
Pozdrawiam!

niedziela, 19 maja 2013

"Ever" Alyson Noël

13 komentarzy:

Autor: Alyson Noël
Tytuł: Ever
Tytuł oryginału: Evermore
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Miejsce i rok wydania: Wrocław 2010
Liczba stron: 299

Od wypadku samochodowego, w którym zginęli rodzice oraz siostra Ever, dziewczyna zamyka się w sobie. Nosi za duże bluzy z kapturem i cały czas ma słuchawki w uszach. Towarzystwa jej dotrzymuje dwoje przyjaciół – gotka, która pragnie, aby ktoś ją pokochał oraz bardzo pomocny, otwarty i szczery Miles. Ale nawet im Ever nie może zdradzić swojej tajemnicy. Nastolatka od czasu wypadku, który jako jedyna przeżyła, zaczyna widzieć aurę, potrafi czytać w myślach i poznać przeszłość ludzi po jednym dotknięciu. Jest to dla niej koszmarem, z którym musi sobie radzić na co dzień. Jest na szczęście jedna zaleta jej tajemniczych zdolności – widzi ona ducha swojej siostry i może z nią rozmawiać. Do szkoły, do której chodzi Ever, przybywa nowy uczeń – Damen, przystojniak, o jakim marzą wszystkie dziewczyny. Lecz on, ku zdziwieniu wszystkich, zwraca swoją uwagę na Ever. Chłopak jednak ukrywa przed wszystkimi sekret. Czy dziewczynie uda się go odkryć?
Alyson Noël mieszka w Laguna Beach w Kalifornii. Lubi podróżować, uciekając od życia na przedmieściach. Podczas takiej podróży napisała swoją pierwszą książkę i od tamtej pory zaczęła się jej przygoda z pisaniem. Jest autorką bestsellerowej serii „Nieśmiertelni”.
Tę serię już od dawna chciałam przeczytać. Jedn
ak zniechęcona negatywnymi recenzjami, postanowiłam jej nie kupować i dopiero po wyrobieniu opinii o pierwszej części miałam zdecydować, czy chcę ją mieć na półce. „Ever” zapowiadała się bardzo dobrze, jeszcze nigdy nie czytałam książki o osobie, która widzi aury, a przynajmniej teraz sobie tego nie przypominam.
Niestety pierwsza część mnie rozczarowała. Od samego początku poraża brak oryginalności, zaczyna się tak jak dużo książek z tego gatunku. Przez większą część powieści nic się nie dzieje i jest dość nudno. Pod koniec dochodzi się do wniosku, że jest bez sensu.
Bohaterowie są niezwykle irytujący. Ever jeszcze mogłam znieść, ale były chwile, kiedy niezwykle mnie wkurzała. Za to głupota Haven aż razi po oczach. Okazała się strasznie naiwna i cały czas sądziła, że to ona ma rację, a inni się mylą. I jeszcze to „zaklepywanie” chłopaków… Damen także mnie irytował. Bawił się uczuciami innych i uważał się za lepszego. Na dodatek idiotycznie się zachowywał i kłamał.
Mimo wszystko książkę czytało się bardzo szybko i przyjemnie. Ale pewnie tak samo szybko o niej zapomnę. Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego, co by zapadło w pamięć, wszystko dało się przewidzieć i nic mnie nie zaskoczyło
Pani Noël posługuje się prostym i lekkim w odbiorze językiem. Przy czytaniu nie trzeba za wiele myśleć, wystarczy tylko się odprężyć i śledzić wzrokiem tekst. Po skończeniu lektury nawet nie ma czego wspominać.
Okładka jest dość ładna, tajemnicza i zachęca do zapoznania się powieścią. Na pierwszych stronach znajdziemy wypisane kolory aury i ich znaczenie, dzięki czemu nie można się pogubić w tych wszystkich zdolnościach głównej bohaterki.
„Ever” to nie lektura wysokich lotów, ale przyjemnie się ją czyta. Brak w niej jakiegokolwiek śladu oryginalności i sensu, nadaje się jako taka lekka lektura na jeden dzień, jako tzw. „odmóżdżacz”. Widzę w niej więcej wad niż zalet, ale mogę śmiało powiedzieć, że są gorsze książki. Nie polecam, ale też nie odradzam.
Moja ocena: 5/10

WYZWANIE: CZYTAM FANTASTYKĘ; PARANORMAL ROMANCE

piątek, 17 maja 2013

"Niezgodna" Veronica Roth

13 komentarzy:

Autor: Veronica Roth
Tytuł: Niezgodna
Tytuł oryginału: Divergent
Wydawnictwo: Amber
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2012
Liczba stron: 351

Na ruinach Chicago powstało nowe miasto, które zostało podzielone na pięć różnych frakcji. Altruizm – bezinteresowność, Serdeczność – życzliwość, Erudycja – inteligencja, Nieustraszoność – odwaga, Prawość – uczciwość. Tymi cechami odznaczają się mieszkańcy. Każdy w wieku szesnastu lat musi podczas ceremonii wybrać jedną z frakcji. Może zostać w tej, w której się urodził, lub opuścić rodzinę i zdecydować się na inną. Główna bohaterka, Beatrice (pochodząca z Altruizmu) nie może się zdecydować. Z wyborem zwleka do samej ceremonii, a jej wybór zaskakuje wszystkich wokół. Porzuca rodzinną frakcję i przenosi się do Nieustraszoności, gdzie musi walczyć o przetrwanie podczas nowicjatu. Od tamtej chwili staje się odważną Tris. Ma jednak sekret, którego nikt nie może poznać, ponieważ jej życie będzie zagrożone…
Veronica Roth studiowała na Northwestern University. Lubi rozmawiać na Twitterze i Facebooku, pisze także bloga, na którym opowiada o sobie. „Niezgodną” napisała mając zaledwie 21 lat. Prawa do ekranizacji kupiła wytwórnia Summit Entertainment i film już niedługo będzie kręcony.
Książka już od dawna mnie intrygowała. Trochę odstraszało mnie to porównanie do „Igrzysk śmierci”, zazwyczaj nigdy to nie jest prawdziwe ani trafne. Prawie żadna powieść nie dorówna moim ukochanym „Igrzyskom”, a twierdzenie, że przypadkowa antyutopia jest lepsza, sprawia, że gotuję się w środku. To bezsensowny chwyt reklamowy. Jednak muszę przyznać, że „Niezgodna” okazała się świetną książką i sądzę, że przez jakiś czas o niej nie zapomnę.
Bardzo spodobał mi się pomysł na fabułę. Społeczeństwo podzielone na pięć różnych frakcji, gromadzących ludzi o danych cechach. Moim zdaniem takie coś nigdy by się nie sprawdziło, ponieważ każdy człowiek jest inny i nie da się go przyporządkować do innych, do których może być podobny. Niemniej pomysł uważam za bardzo udany, w końcu nie wiadomo, jak może kiedyś wyglądać świat. Przedstawienie frakcji także mi się podobało. Czytając, czułam jakbym razem z Tris przyłączyła się do Nieustraszonych i musiała odbyć nowicjat.
„Niezgodna” trochę przypominała „Igrzyska śmierci”, ale tylko w niektórych momentach. W obu powieściach bohaterki musiały walczyć o przetrwanie, mogły ufać tylko sobie i z każdym dniem stawały się coraz silniejsze. Walki pomiędzy nowicjuszami były bardzo brutalne i do tej pory zastanawiam się, jak taka mała i słaba (oczywiście fizycznie) Tris trzymała się na nogach.
Bohaterowie są mocną stroną tejże powieści. Beatrice, później Tris tak naprawdę od początku była silną kobietą, tylko musiała to w sobie odkryć. Frakcja, w której się wychowywała, na to nie pozwalała. Główna bohaterka, mimo że każdy mógł się okazać jej wrogiem, chciała pomagać innym, nie oczekując niczego w zamian, odkrywała, że odwaga łączy się z bezinteresownością. Czterego pokochałam niemal od razu. Szybko stał się jedną z moich ulubionych postaci w „Niezgodnej”. O takim chłopaku marzyłaby niejedna dziewczyna.
Veronica Roth posługuje się bogatym językiem i ciekawie opisuje wydarzenia oraz miejsca, które sama wykreowała. Wszystko łatwo sobie wyobrazić i po dokładnym opisie każdej z frakcji (nie takim, jaki znają mieszkańcy, tylko takim, w którym nie zostały pominięte istotne szczegóły, rzeczy, których nikt się nie domyśla) można stwierdzić, którą by się wybrało, gdyby mieszkało się w takim świecie. Ja sądzę, że pasowałabym do Serdeczności, choć Nieustraszoność też nieźle brzmi.
„Niezgodna” na jakiś czas opanowała mój umysł, przeżywałam wszystkie przygody wraz z bohaterami. Wątek miłosny jest i muszę przyznać, że bardzo mi się podobał. Uczucia rozwijały się powoli i cała książka nie skupiała się na nich. Nie mogę się doczekać, kiedy przeczytam drugi tom. Lektura może się spodobać fanom „Igrzysk śmierci”, ponieważ jest do tej książki podobna, lecz od razu uprzedzam, że nie jest lepsza.
Moja ocena: 10/10

WYZWANIE: CZYTAM FANTASTYKĘ;

niedziela, 12 maja 2013

Film: Intruz - Andew Niccol

7 komentarzy:
Tytuł: Intruz
Reżyseria: Andrew Niccol
Produkcja: USA
Premiera światowa: 22 marca 2013
Czas trwania: 2 godz. 5 min.
Gatunek: Science-fiction, romans


Przyszłość. Na ziemię przylecieli przybysze z innej planety, Dusze. Umieszcza się je w ciałach ludzi, którzy są dla nich żywicielami. Każdy człowiek powinien przyjąć Duszę do swojego ciała, lecz są ci, którzy się buntują. Łowcy starają się ich wytropić, uważają, że to dla ich dobra.
Melanie Stryder należy do grupy buntowników. Pewnego dnia schwytano ją. Próbowała uciekać i prawie straciła przez to życie. W jej ciało wszczepiono doświadczoną Duszę, Wagabundę, która odwiedziła już siedem planet. Ma ona przeszukać umysł Melanie i dowiedzieć się, gdzie znajduje się kryjówka rebeliantów. Jednak jej żywicielka stawia opór, chce odszukać swego ukochanego, Jareda, oraz brata, jedyne najbliższe jej osoby. Wagabunda i Melanie zawierają pewien układ i razem uciekają z rąk Łowców na pustynię...
Jeszcze parę miesięcy temu nie tknęłabym książki ani filmu, pomimo pozytywnych opinii. Jednak po przeczytaniu jednej z recenzji, w końcu poczułam się zachęcona do przeczytania "Intruza" na tyle, że planowałam go kupić. Niedawno dowiedziałam się o filmie i po obejrzeniu zwiastuna byłam wprost oczarowana! Wyliczałam dni do premiery i parę dni po niej poszłam do kina. Postanowiłam, że jeżeli ekranizacja mi się spodoba, wtedy przeczytam powieść. I wiecie co? Już zbieram pieniądze na egzemplarz z filmową okładką.
Pierwszym, co mnie bardzo zaskoczyło, było przedstawienie Dusz, obcych z innej planety. To malutkie, świecące, srebrzyste istotki z mnóstwem czułków, bardzo delikatne, przypominające robaczka. Bardzo mi się podobał ich wygląd, wyglądały całkiem przyjaźnie. Nie były to stereotypowe zielone stwory, wyglądem nieco przypominające człowieka. Dusze okazały się spokojne i łagodne, dzięki nim był pokój na świecie. Niestety nie miały emocji. Szczególnie ciekawa była Wagabunda, zwana zdrobniale Wanda. Dzięki Melanie nauczyła się kochać, współczuć i żyć w zgodzie z ludźmi. To naprawdę wspaniała postać.
Muszę też wspomnieć o wątku miłosnym. Może się wydawać, że mamy tu do czynienia z trójkątem miłosnym, jednak wcale tak nie jest. Melanie od początku jest pewna swoich uczuć i nie waha się między jednym chłopakiem a drugim. Problemem dla niej okazała się Wanda, która także zaczęła coś czuć do pewnego mężczyzny. Wszystko się pokomplikowało, gdyż nie mogła z nim być, żyjąc w ciele Melanie. Jest to coś zupełnie nowego, co uważam za ogromny plus.
 Muszę się przyznać, że aktorów, którzy grali główne role nie znałam. Z Saoirse Ronan wcielającą się w Melanie po raz pierwszy oglądałam film. Dobrze sobie poradziła w "Intruzie", świetnie odzwierciedlała emocje bohaterki, a nie miała zbyt łatwego zadania. W końcu w jej ciele miały siedzieć dwie osoby - Melanie oraz Wagabunda. Jareda zagrał Max Irons, którego także nie znałam, ale muszę przyznać, że jest przystojny. Zamierzam obejrzeć "Dziewczynę w czerwonej pelerynie", w której występował. Jake Abel, który zagrał Iana wygląda mi znajomo, ale raczej nie widziałam go w żadnym filmie. Występował w ekranizacjach takich jak "Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy" czy "Jestem numerem cztery". Oba te filmy mam w planach. Uważam, że aktorzy zostali dobrze dobrani, jednak nie mogę stwierdzić, czy ich wygląd jest zgodny z książką, ponieważ jej nie czytałam.
Chcę jeszcze wspomnieć o ścieżce dźwiękowej z "Intruza". Sądzę, że jest świetna i pasuje do danych scen. Szczególnie zapadła mi w pamięci jedna piosenka, a mianowicie "Radioactive" Imagine Dragons. Usłyszałam ją już po filmie, podczas napisów, kiedy wychodziłam z sali kinowej. Ogólnie nie lubię takiej muzyki, lecz ta piosenka jest znośna i ostatnio słucham jej nałogowo, ponieważ bardzo kojarzy mi się z filmem, podczas słuchania wspominam tę wspaniałą ekranizację.
Moim zdaniem "Intruz" to niesamowity film i długo go nie zapomnę. Wzbudził we mnie mnóstwo emocji i przeżywałam go jeszcze parę godzin po obejrzeniu. Na ogół nie oglądam ekranizacji o tym, jak przybysze z innej planety atakują Ziemię itd., ale okazało się, że "Intruz" to coś zupełnie innego. To też opowieść o miłości, poświęceniu i chęci ratowania drugiego człowieka.
Moja ocena: 10/10

piątek, 10 maja 2013

"Klątwa tygrysa" Colleen Houck

13 komentarzy:

Autor: Colleen Houck
Tytuł: Klątwa tygrysa
Tytuł oryginału: Tiger’s Curse
Wydawnictwo: Otwarte
Miejsce i rok wydania: Kraków 2012
Liczba stron: 360

Kelsey dostała pracę w Cyrku Maurizio. Jej zadaniem jest sprzedawanie biletów, karmienie zwierząt i sprzątanie po występach przez dwa tygodnie. Dziewczyna szybko zdobywa sympatię innych pracowników i przywiązuje się do tego miejsca. I zaczyna ją intrygować biały tygrys, który jest główną atrakcją w cyrku, Dhiren. Pomiędzy nią a zwierzęciem tworzy się pewnego rodzaju więź. Kelsey czyta mu wieczorami poezję, mówi do niego i wydaje się jej, że on ją rozumie. Dhiren, zdrobniale Ren, pozwala jej nawet się głaskać i nie zachowuje się agresywnie wobec niej. Któregoś dnia przyjeżdża pewien mężczyzna, który chce kupić tygrysa i zabrać do kraju, z którego Ren pochodzi, czyli Indii, do rezerwatu w dżungli. Potrzebuje jednak osoby, która podczas podróży zajmowałaby się zwierzęciem. Proponuje to Kelsey, ze względu na jej dobre kontakty z Renem. Dziewczyna przeżyje w Indiach niesamowitą przygodę, którą zapamięta do końca swojego życia…
Colleen Houck długo nie mogła znaleźć wydawcy dla „Klątwy tygrysa”, dlatego po jakimś czasie postanowiła opublikować ją za własne pieniądze. Książka bardzo szybko zdobyła ogromną popularność, znalazła się na listach bestsellerów i zyskała rzesze fanów. O powieść zaczęły walczyć wydawnictwa z całego świata i producenci filmowi. Seria liczy na razie cztery tomy, a autorka jest w trakcie pisania ostatniego, piątego.
Już od dawna miałam chrapkę na ten cykl. Zapowiadał się niesamowicie, już sam tytuł zapowiada wyśmienitą lekturę. Byłam bardzo ciekawa o co chodzi z tą klątwą, jakie tajemnice skrywają bohaterowie oraz same Indie. I choć pierwsze strony nie wyglądały zbyt ambitnie i już zaczęłam się martwić, czy to dobra książka, to później było już tylko lepiej.
Indie mnie zafascynowały. Jeszcze nie czytałam powieści, w której akcja działaby się w tym kraju. Wcześniej nie za bardzo mnie on ciekawił, lecz teraz zaczęłam inaczej na nie patrzeć. Okazało się, że autorka doskonale je opisała! Czułam się, jakbym razem z Kelsey i Dhirenem wyruszyła w podróż do Indii. Niemal czułam zapach tamtejszych potraw, ten upał w ciągu dnia, widziałam piękne miasta, kolorowe suknie oraz zieleń dżungli. To niesamowite. Pani Houck mnie tym oczarowała, szybko zapragnęłam zwiedzić to państwo.
Bohaterowie może nie są po mistrzowsku wykreowani, ale czytelnik szybko się do nich przywiązuje. Kelsey nawet polubiłam, aczkolwiek czasem mnie irytowała. Szczególnie jej idiotyczne zachowanie pod koniec. Zupełnie jak dziecko. Już czasem brakowało mi słów na nią. Tak więc przez ostatnie kilkadziesiąt stron czułam się zniesmaczona, lecz wcześniej była do zniesienia, jak wcześniej wspomniałam – udało mi się ją nawet polubić. Tak jak Rena. Już od początku go uwielbiałam, to cudowny tygrys. Chciałabym kiedyś takiego spotkać… Żebym mogła go pogłaskać i przytulić. Musiał być naprawdę uroczy. Ja bym się bała do niego zbliżyć.
Legendy indyjskie po prostu mnie urzekły. Autorka umiejętnie wplatała je do swojej opowieści i łączyła z wydarzeniami w książce. Bardzo mnie one zainteresowały i cieszę się, że mogłam kilka z nich poznać.
Colleen Houck ma niezły styl pisania, lecz musi jeszcze dużo ćwiczyć. Czasem brakowało mi opisów, za szybko przechodzi od jednego wydarzenia do drugiego. Za to trochę irytowało mnie to, że musiała napisać o każdej czynności bohaterki, choć niektóre z pewnością mogłaby pominąć. Na przykład, za każdym razem, kiedy Ren polizał Kelsey w rękę, pani Houck wspominała, że dziewczyna idzie myć ręce. To chyba oczywiste. Mogła wspomnieć raz, nawet dwa, ale nie za każdym razem! To lekka przesada.
„Klątwa tygrysa” to bardzo interesująca powieść. Pomimo paru potknięć, które można wybaczyć autorce, gdyż to jej debiut, przyjemnie się ją czyta, a po skończeniu, chce się poznać kolejne przygody Rena i Kelsey. Chętnie przeczytam kolejne części i mam nadzieję, że będą tak dobre, jak ta i że autorka nieco poprawi swój warsztat literacki. Gorąco polecam.
Moja ocena: 8/10

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte

sobota, 4 maja 2013

"Pretty Little Liars. Zepsute" Sara Shepard

4 komentarze:

Autor: Sara Shepard
Tytuł: Zepsute
Tytuł oryginału: Wicked
Wydawnictwo: Otwarte
Miejsce i rok wydania: Kraków 2012
Liczba stron: 316

W końcu policja wpadła na ważny trop i śledztwo potoczyło się w dobrym kierunku. Podejrzany o zabójstwo Alison siedzi w areszcie i czeka na wyrok sądowy. Dziewczyny w końcu mogą odetchnąć z ulgą i powoli zacząć wracać do swojego życia, naprawiać je. Jednak komplikuje się ono jeszcze bardziej przez… nie same. Aria poznaje nowego, na pierwszy rzut oka idealnego dla niej mężczyznę, z którym nie może być. Znowu. Emily także ma problemy sercowe – zakochuje się w kimś, kto zaskakuje wszystkich wokół i ją samą. Spencer ma nadal złe kontakty z rodzicami po przyznaniu się do oszustwa na konkursie, który był jej szansą na wspaniałą przyszłość. Do Hanny wprowadza się ojciec wraz z narzeczoną i jej córką, z którą Hanna nie ma zbyt dobrych kontaktów. Natomiast A. znów wkracza do akcji…
Niedawno wstawiałam recenzję dwóch poprzednich tomów PLL, które były pełne napięcia, akcji i emocji. Świetnie się je czytało i miałam nadzieję, że wszystkie się takie okażą. Niestety, często tak bywa, że kolejne części serii są coraz gorsze i nie warto ich czytać. Hm… Tu nie było tak źle, było dobrze, a nawet bardzo dobrze, ale od Sary Shepard już czegoś wymagałam. A tego „czegoś” mi zabrakło.
Przez pierwsze sto stron praktycznie nic się nie działo. Codzienne problemy bohaterek. Nie mówię, że się nudziłam, ale w serii „Pretty Little Liars” zazwyczaj nie trzeba zbyt długo czekać na rozwój akcji. Tak naprawdę ważne rzeczy dzieją się dopiero pod koniec i to przez ostatnie pięćdziesiąt, może mniej stron. Trochę się na tym zawiodłam, ale nie uważam tego ogromny błąd.
„Zepsute” wydawały mi się trochę sztuczne, jakby autorka na siłę próbowała stworzyć kolejną część. Moim zdaniem seria mogłaby się niezbyt ambitnie zakończyć na poprzednim tomie, ponieważ tam prawie wszystko zostało wyjaśnione, ale i tak można było się domyślać zakończenia. Jednak pani Shepard chciała widocznie namieszać, aby rozwiązanie zagadki przyszło dopiero po wielu częściach i było niespodziewane oraz zjawiskowe. Niestety, wygląda mi to trochę tak, jakby autorka nie pisała już dla przyjemności, a przynajmniej nie tylko dla niej, lecz też dla pieniędzy. To bardzo niemiłe wrażenie i chciałabym się go pozbyć, ale nie mogę. To przykre…
Ten tom, tak jak inne, czytałam z nieukrywaną przyjemnością. Brałam książkę ze sobą dosłownie wszędzie i czytałam, gdzie się dało – w szkole, w autobusie, w domu, w dzień oraz w nocy. Któregoś razu tak się zaczytałam, że omal nie przegapiłam swojego przystanku. Bardzo podobała mi się ta powieść.
W „Zepsutych” poznajemy kilku nowych bohaterów, a starych, którym wcześniej było poświęcone mniej czasu, lepiej poznajemy. Nie każda z postaci przypadła mi do gustu, jak to zawsze bywa, ale mam kilku nowych ulubieńców. Do niektórych np. Kate ciągle mam mieszane uczucia i nie wiem co o nich myśleć. Moje zdanie o czterech głównych bohaterkach wciąż się zmienia. Wcześniej moją ulubienicą była Aria, a teraz jakoś moja sympatia do niej się zmniejszyła. Teraz ulubioną została Spencer, za sprawą serialu, który przedstawił mi ją w zupełnie innym świetle i tak już zostało.
Cykl „Pretty Little Liars” wciąż uważam za jeden z lepszych i moim zdaniem warto się z nim zapoznać. Pomimo paru mniejszych wad czytało się niezwykle mile, książka ogromnie wciągała, choć mało się w niej działo. Samo czytanie o codziennym życiu Emily, Spencer, Hanny i Arii jest bardzo przyjemne i pomaga w oderwaniu się od realnego świata. Z niecierpliwością czekam na chwilę, w której szósty tom wpadnie w moje ręce.
Moja ocena: 9/10

piątek, 3 maja 2013

"Unika. Płomień Życia" E.J. Allibis

10 komentarzy:

Autor: E.J. Allibis
Tytuł: Płomień Życia
Tytuł oryginału: Unika. La Fiamma della Vita
Wydawnictwo: Damidos
Miejsce i rok wydania: Poznań 2012
Liczba stron: 448

Trójka przyjaciół nastolatków zwalnia się z lekcji, aby pójść razem do baru. Każde z nich ma coś do powiedzenia pozostałym. Czują się obserwowani, śledzeni i niepokoi ich to. Rozmowie tej przysłuchuje się pewien wykładowca uniwersytecki, Craig Walden, który postanawia pomóc nastolatkom rozwikłać tę tajemnicę. Sądzi on, że za tym wszystkim stoją anioły… Bowiem piętnaście lat temu zesłano na Ziemię jednego z nich po to, aby chronił w swoim sercu jeden z Bytów Fundamentalnych, Płomień Życia, który w złych rękach może zniszczyć oba światy – świat ludzi oraz Sefirę. Jednak ten anioł nie wie o powierzonej mu misji. Okazuje się, że jedno z trójki nastolatków jest tą istotą, tylko które z nich? I dlaczego został zesłany na Ziemię?
O autorce/autorze (intuicja podpowiada mi, że to kobieta, lecz nie mogę być tego pewna) nie można zbyt wiele powiedzieć, gdyż z tego, co udało mi się przeczytać, jest to pseudonim literacki, pisarz nie zgodził się na upublicznienie jej/jego tożsamości. A szkoda, gdyż chętnie dowiedziałabym się o niej/nim czegoś więcej. Jest to prawdopodobnie debiut literacki, a jak wypadł?
Niezbyt często czytam książki tego typu. Wolę zaczytywać się w romansach paranormalnych, a nie w takim prawdziwym fantasy, gdzie są nowe światy wykreowane przez autorów i często toczą się w nich wojny dobra ze złem. Często nie potrafię odnaleźć się w takich powieściach. Jednak postanowiłam dać szansę serii „Unika” i jestem mile zaskoczona.
„Płomień Życia” nie skupia się jedynie na Sefirze, świecie aniołów i wydarzeniach mających w niej miejsce, różnych wojnach, walkach, niebezpieczeństwach itd. Widzimy także to, co się dzieje w świecie ludzi, obserwujemy poczynania, myśli bohaterów, rodzące się między nimi uczucia i relacje, jakimi są połączeni. W niektórych momentach zabrakło mi opisów przeżyć, emocji, czasem nawet nie było reakcji bohaterów na dane wydarzenia, lecz na szczęście nie było to aż tak widoczne i dało się znieść.
Akcja często wlecze się i rzadko kiedy nabiera tempa. Ostatnie sto pięćdziesiąt stron, które powinno być najciekawsze, gdyż rozgrywały się najważniejsze wydarzenia, wydawało się nudne i traciłam chęć do czytania. Jest to niestety dość duży błąd i mam nadzieję, że drugi tom będzie pod tym względem lepszy.
Autorowi nie brakuje pomysłów. Samo wykreowanie magicznej Sefiry zasługuje na wielkie brawa. Po opisie można wywnioskować, iż jest to piękne miejsce i sądzę, że nie jedna osoba chciałaby się choć na chwilę w nim znaleźć. Zachwycił mnie Ołtarz Emocji Uniki, który został tak barwnie opisany, że od razu mogłam sobie go wyobrazić, nawet dodałam kilka własnych elementów.
W książce jest mnóstwo różnych i ciekawych postaci. Trójka przyjaciół – Jo, Eve i Zack są ze sobą bardzo zżyci, lecz jestem zawiedziona tym, że autor nie poświęcił im wystarczająco dużo uwagi. Tak naprawdę nie jestem w stanie za dużo o nich powiedzieć. Co innego, jeżeli chodzi o Unikę. Została świetnie wykreowana, czytelnik ma możliwość dobrze ją poznać, po przeczytaniu może wymienić jej cechy charakteru. Wydaje się być najbardziej rzeczywistą bohaterką w powieści i to ją najbardziej polubiłam. Unika wzbudzała we mnie mnóstwo bardzo pozytywnych emocji.
E.J. Allibis pisze ciekawie, jednakże moim zdaniem w książce jest za dużo opisów. To one spowalniają akcję i miejscami robią się już nużące. Czasem nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić niektórych miejsc i miałam ochotę pominąć kilka akapitów, jednak się do tego powstrzymywałam. Niektóre opisy były naprawdę ciekawe, a inne – przeciwnie.
„Unika” to świetnie się zapowiadająca seria. Ciekawi bohaterowie, aczkolwiek niektórzy po macoszemu potraktowani, wspaniałe pomysły… Uważam, że „Płomień Życia” najbardziej spodoba się osobom lubiącym fantastykę, ale inni także mogą zaryzykować. Nie jest to nazbyt ambitna lektura, ale można przy niej miło spędzić czas i na chwilę oderwać się od rzeczywistości.
Moja ocena: 6/10

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Zaczytajsie.pl

czwartek, 2 maja 2013

"Ciotki" Anna Drzewiecka

8 komentarzy:

Autor: Anna Drzewiecka
Tytuł: Ciotki
Wydawnictwo: M
Miejsce i rok wydania: Kraków 2012
Liczba stron: 152

Czymże bylibyśmy bez rodziny? Członkowie naszych rodzin są najczęściej najbliższymi nam osobami, którym możemy ufać, zwierzyć się i oczekiwać pomocy. Te osoby zawsze będą przy nas i będą nas kochać ze względu na wszystko. Jedynie wśród nich nie musimy niczego udawać, możemy być sobą. Każda rodzina na własną historię, tradycje, obyczaje… W „Ciotkach” została opisana pewna rodzina, a dokładnie są zawarte różne opowieści o niej. Możemy poznać kochaną babunię, dla której zjeżdżały się wszystkie córki, synowie z całej Polski, aby przeżyć z nią czas świąt. Dziadka robiącego najlepsze nalewki oraz wina, które wszyscy wysoko cenią. Osiem ciotek, z czego każda była inna, jedne bardziej lubiane, inne nie, lecz każda wyjątkowa. I oczywiście kilkuletnia dziewczynka, która opowiada czytelnikom o swojej rodzinie.
Anna Drzewiecka spisała swoja wspomnienia z dzieciństwa, to, co udało jej się usłyszeć i zapamiętać, kiedy była jedynie małą dziewczynką. Tak powstała króciutka książka, „Ciotki”, opowiadająca o jej rodzinie. Rodzinie, jakich pewnie wielu, jak może ktoś pomyśleć. Jednak ja temu zaprzeczę – każda rodzina jest wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. A przeżywanie wspomnień wraz z autorką jest niesamowite.
Autorka przepięknie opisuje wszystkie osoby, z którymi łączyło ją pokrewieństwo. Jednej postaci poświęca tylko parę stron, a innej kilkanaście. Pomimo tego każdego da się zapamiętać, każdy pozostawia jakiś ślad w pamięci czytelnika. Osiem ciotek szczególnie przypadło mi do gustu, choć niektóre pani Drzewiecka nie koniecznie obdarzała sympatią, przynajmniej jako dziecko. Ja jednak sądzę, że wszystkie na swój sposób kochała, gdyż w końcu były jej bliskie.
Historie opisane w „Ciotkach” są często wzruszające i nie sposób się nad nimi nie zastanowić. Przedstawione są nie tylko te dobre, wspaniałe i piękne chwile, ale też te smutne, które nie koniecznie chciałoby się pamiętać.
Czytając tę książkę na chwilę zapomina się o realnym świecie, tylko zatapia się opowieści pełnej ciepła i rodzinnej miłości. Czułam zapach ziół w kuchni i świątecznych pierniczków, ciast, ryb. Słyszałam szelest cukierków w kolorowych papierkach znajdujących się w babcinym fartuchu i dźwięk przelewania wina do butelek. To wszystko nagle jakby się stało moimi wspomnieniami.
Uroczy był rozdział o zwierzątkach w życiu Anny Drzewieckiej. Niektóre historie okazały się bardzo wzruszające, a inne po prostu urocze. Urzekła mnie przygoda z małymi kociątkami lub z małą włochatą kuleczką, która wyrosła na potężnego psa o imieniu Drakula.
„Ciotki” to wspaniała książka i bardzo miło było czytać wspomnienia autorki. Były barwne, wzruszające, a niektóre zabawne. Czasem żałowałam, że w mojej rodzinie nie zachowało się tyle faktów z przeszłości i że tak naprawdę nic nie wiem o swoich przodkach. Chciałabym kiedyś posłuchać kilku zabawnych opowiastek o członkach swojej rodziny. Powieść tę polecam wszystkim, bez względu na to, jakie gatunki czyta i lubi. Ta krótka książka może się spodobać każdemu.
Moja ocena: 8/10

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu M